12 lipiec
Barycz ostatnimi czasy latem nie rozpieszcza kajakarzy, bo wody w niej niewiele. Ten rok był jednak pod tym względem wyjątkowy, pewnie przez to, że w lipcu padało, padało… i padało. Gdyby zależało nam na opaleniźnie, pewnie byśmy narzekali, ale z punktu widzenia kajakarza, deszcz to nic złego. Właśnie dzięki intensywnym opadom lipcowym mogliśmy bez problemów popływać po Baryczy. No, niezupełnie bez problemów… ale o tym za chwilę.
Wybraliśmy trasę Milicz – Sułów. Część z nas już tamtędy płynęła, dla części był to jednak debiut. Nawet ci, którzy już znali tę trasę, odkryli ją na nowo, bo Barycz i jej najbliższe otoczenie w kwietniu i lipcu, to dwie zupełnie inne rzeki. Wody mniej to fakt, ale lipiec to więcej roślinności, ptactwa, odcieni zieleni, a i woda ma nieco inny kolor. Raj dla miłośników fotografowania.
Tuż przed przystanią kajakową w okolicach Grodziska Kaszowo pojawił się wspomniany wcześniej problem. Jako że ta okolica, to królestwo bobrów, to i zwalonych drzew co niemiara. A zwalone drzewa zatrzymują to co niesie prąd rzeki. Właśnie w takich miejscach widać najlepiej, jak ludzie szanują rzekę. Jedno z powalonych drzew utworzyło gigantyczną tamę. Niestety, nie było to żeremie, a olbrzymie skupisko butelek, puszek, worków i innych „skarbów”, których skarbcem powinien być śmietnik. Chcąc płynąć dalej, musieliśmy się przez to przebić. Rajem dla zmysłów to miejsce raczej nie było, bo i widok przykry, i zapach delikatnie mówiąc niespecjalny. Wygląda na to, że podczas wrześniowego sprzątania Baryczy będzie co robić.
Na wiacie przy Grodzisku Kaszowo zrobiliśmy sobie przerwę. Był oczywiście ogień i posiłek.
Po zregenerowaniu sił udaliśmy się dalej w kierunku Sułowa. Mijaliśmy po drodze urokliwe starorzecza, pełne przepięknej roślinności i ptactwa. Barycz od wieków żyje swoim życiem, a obecność starorzeczy świadczy o tym, że w ciągu wieków niejednokrotnie zmieniała swój bieg. Pewnie jednak, w czasach, kiedy toczyła swe wody innymi korytami, nie wiedziała co to śmieci.